Fryzurka fresh
Zacznijmy od tego co najważniejsze: lokalnego fryzjera. To już wręcz obowiązkowy punkt na mapie wyjazdów Pateca. I tym razem nie mogło go zabraknąć.
Ta wizyta ma szansę wypaść lepiej, niż jej poprzedniczki, ponieważ Kubie towarzyszy Hipolit: chłopak mówiący zarówno w sango jak i po polsku. A zatem z wytłumaczeniem, jaką fryzurę chciałby mieć Kuba, nie powinno być problemu. Tylko czy wyjaśnienia uchronią go przed, hm, artystyczną wizją na jego głowie?
Niestety nie.
Trzeba pamiętać, że lokalny fryzjer nigdy w życiu nie miał w rękach włosów białego człowieka. I tak samo, jak polscy fryzjerzy nie potrafią sobie poradzić z włosami Hipolita w Krakowie, tak samo ten specjalista nie ma pojęcia co wyczynia z włosami Kuby. Na ich oczach odbywa się pełna improwizacja, która ma wyglądać na zaplanowaną.
Zaczyna się od ostrzyżenia tyłu i boków. I gdyby pominąć fakt, że chłop dociska zardzewiałą maszynkę do głowy z taką siłą, że Kuba czasami ma wrażenie, jakby mu zdzierał skórę, to nie zaczęło się najgorzej. Ale, gdy zajął się przodem głowy, wszelka nadzieja opuściła Pateckiego.
Zrobił mu grzywkę. I to taką, która wiernie imituje garnek przytwierdzony na stałe do jego głowy.
Hipolit stwierdził, że wygląda 9/10 – może więc nie jest tak źle?
Sam Kuba przyznał, że musi wyjść wieczorem na miasto, aby taka fryzura się nie zmarnowała – nie może być przecież tak beznadziejnie.
Gdy Majki go zobaczył, powiedział tylko, że nie siedzi obok niego w samolocie – e tam, pewnie przesadza.
Ale gdy Patecki zobaczył płaczącego ze śmiechu Benka, już wiedział – na jego głowie jest tragedia.
Ryba z ulicy, alkohol z worka
Właśnie nastał ostatni pełny dzień, a Benek im zrobił tak okropną rzecz! Po tylu dniach spędzonych razem wyrządził im takie świństwo i perfidnie okłamał. Podczas gdy oni przez cały wyjazd jedli okropny maniok, Benek trzymał w swoim pokoju… 3 słoiki Nutelli. TRZY!
Nie trzeba chyba dodawać, że to śniadanie było na słodko.
Dzisiaj czeka ich długa podróż. Muszą pokonać pół tysiąca kilometrów, by dotrzeć do stolicy, skąd mają lot. Dlatego po szybkim jedzeniu i zrzucaniu bagaży z kilku pięter, wsiadają do samochodu.
A w nim zaczynają powoli podsumowywać to, co tutaj przeżyli. Nie jest to wcale proste. Zaczyna Łukasz, który stwierdza, że w Polsce nie chce z nikim rozmawiać o tej podróży, bo po prostu nie wie co ma powiedzieć.
Mam podobnie jak Kuqe – dodaje Zuza. – Po prostu ciężko to będzie opisać słowami. Benek wysyłał nam foty przed przyjazdem. Wydawało mi się, że coś wiem, a jak tu przyjechałam to się okazało, że nic nie wiem.
To po prostu trzeba przeżyć samemu.
Podczas podróży mijali zarówno ludzi na szczycie samochodu (norma) oraz kozy na dachach auta (to już rzadziej spotykane). Oczywiście sami musieli tego doświadczyć. I gdy jedni podróżowali na pojeździe, a drudzy ponownie robili za poduszkę Kuby (przykro mi Twardy), w końcu zatrzymali się na postój. A na nim – jedzenie.
Przypominam – na początku podróży Kuqe obwieścił, że nie lubi ryb. Spróbował jednej pierwszego dnia i stwierdził, że była wyjątkowa. A co je na tym postoju? Rybę! To zresztą niesamowite, jak Kuqe przełamał swoje bariery podczas tego wyjazdu.
Cofam wszystkie słowa, które mówiłem o dzikim jedzeniu, takim przyulicznym street foodzie afrykańskim, bo wszystko jest mega dobre. Jak się już przekonasz, przełamiesz tę barierę, to potem byś żałował, gdybyś tego nie zjadł – powiedział, po czym wziął łyk alkoholu z plastikowego woreczka, który cały dzień grzał się w słońcu.
Afryka zmienia człowieka.
Pożegnanie z Afryką
Pod wieczór zajechali do klasztoru Symeona. Przygotował dla nich specjalną kolację – zanim zaczęli delektować się pysznościami oraz maniokiem i robakami, każdy z nich dostał karteczkę. A na niej cytat z Biblii. Miało się wrażenie, że te parę słów idealnie pasowało do odbytej podróży.
W ostatnią noc Afryka stwierdziła, że nie może pozwolić o sobie zapomnieć. I tak oto spanie utrudnił okropny skwar. Jedni potrafili zasnąć klejąc się do prześcieradła (Zuza), ale drudzy nie mogli tego zdzierżyć (ponownie mi przykro Twardy).
Przed dojazdem na lotnisko złożyli ostatnią wizytę – tym razem siostrom matki Teresy z Kalkuty. Ich codzienność to modlitwa, praca i bezinteresowna pomoc tym, którzy najbardziej jej potrzebują. Nie chcą być jednak nagrywane, niosą nie medialną, cichą pomoc. Żyją skromnie do tego stopnia, że posiadają tylko dwa zestawy ubrań. Każdego dnia robią pranie na kolejny dzień. A gdyby miały się dzisiaj przeprowadzić, to ich własności zmieszczą się w małym wiaderku.
Siostry pomagają dzieciom, które trafiają do ich klasztoru w wyniku różnych sytuacji życiowych. Najczęściej po tym, gdy matka dziecka umiera, a ono nie zostaje zaakceptowane przez inną żonę ojca. Taki los spotkał na przykład dziewczynkę, którą poznali w klasztorze. Prawie została zabita przez kolejną żonę ojca. Musiała znaleźć schronienie poza domem.
Czy jest to wymarzony koniec podróży? Nie, ale jest prawdziwy. Bo tak wygląda życie w Republice Środkowoafrykańskiej. To jeden z problemów, z jakimi muszą mierzyć się obywatele tego kraju. Wiele innych polscy podróżnicy poznali podczas całej wyprawy.
Nie dość, że była to podróż, w której cieszyły się nasze oczy, nasze brzuszki, nogi, rączki, to cieszyły się też nasze serca – podsumował Kuba. Bo to, jak wdzięczni są obywatele tego kraju posiadając tak niewiele, jest niesamowite.
A Kuqe oznajmił, że od razu po powrocie do Warszawy, leci gdzieś dalej. Bo świat jest przecież zbyt duży, zbyt piękny i zbyt różnorodny, aby ciągle siedzieć w miejscu.
aktualności
Challenge, zabawa, hulanki i swawole.